Od kiedy przestałam marzyć o lalkach, flamastrach, nowych tornistrach, księżycowych kamieniach i pierścionku Arabelli (choć nie ukrywam, czasem myślę, że by się przydał), jednym z najlepszych prezentów urodzinowych jest dla mnie obietnica: Przyjdę i ugotuję Ci coś dobrego.
Uwielbiam gości, uwielbiam dla nich gotować, piec, nakrywać stół, szukać muzyki, układać kwiaty w wazonie i czekać, aż przyjdą.
I bez względu na to, jak bardzo się staram trzymać ich wtedy z dala od kuchni, gdzie bałagan przekracza wszelkie możliwe normy, zawsze przychodzi moment, kiedy wszyscy i tak w niej stoją, a ja otwieram kolejne szuflady, żeby pokazać różnicę między różową a czarną solą albo przekonywać ich, jak łatwe jest pieczenie chleba.
Ostatnio jakoś tak się szczęśliwie składało, że przed urodzinami zawsze padało to magiczne zdanie: Przyjdę i …
Zazwyczaj jem mało, ale zdarza mi się ostro poszaleć. Podczas mojej ostatniej wizyty w Paryżu, w restauracyjce Les Bombis, moja przyjaciółka przecierała oczy z wrażenia, kiedy po skończonej obfitej kolacji, zamówiłam sobie jeszcze frytki. I podobnie przetarła je w tym roku, kiedy zjadłam jakieś cztery dokładki makaronu, który dla mnie ugotowała na urodziny. Mówię Wam – jest po prostu boski. Od tamtej pory chodził za mną tak długo, aż zaczęłam sama obierać tony pomidorów. A tak się szczęśliwie składa, że jest na nie akurat sezon. Polecam szczególnie moją ulubioną odmianę Bycze Serca.
To, co w tym przepisie wspaniałe to fakt, że wszystko można przygotować wcześniej, a w ostatniej chwili ugotować makaron i połączyć go z sosem. Zwykle przygotowuję dwa kilogramy pomidorów i trzymam je w lodówce do trzech dni.
Makaron z sosem ze świeżych pomidorów, bazylii i sera
Źródło przepisu: Illucucina by Margotka