Przedwczoraj:
Duży ciemny stół przykryty szklanym blatem, pod którym upychałam niezliczone ilości pocztówek, rysunków, wzorów matematycznych. To był stół rodzinny.
Czasem wpadali goście. Na szklanej tafli stołu pojawiały się talerze z kolorowymi kanapkami. Całe stosy malutkich kanapek, gdzie każda była kolorowa i nigdy nie było dwóch takich samych.
Były śledzie w oleju, sałatka jarzynowa, pomidory pokrojone w plastry i obsypane siekaną cebulą oprószoną dużą ilością pieprzu.
Wczoraj:
Początek nowych czasów. Na zamku Ujazdowskim catering przygotowany przez Martę Gessler. Wpadamy po pracy, impreza jest firmowa, a my głodni.
Na wielkich jasnych stołach rzędy białych misek, a w nich pokrojone w słupki marchewki, obok białe sosy.
Będzie jeszcze coś? – pyta mój kolega.
Nie będzie. Wczoraj jedliśmy śledzie, dziś nastała era surowych marchewek. Tak zdrowiej, modniej, inaczej.
Dziś:
Nowoczesne stoły albo zupełnie stare, znalezione na Allegro i dopieszczone tak, by pasowały do nowoczesnych krzeseł. Na nich talerze z wędzonym łososiem pokrojonym w plastry, caprese, hummus z Samiry, oliwki, sery pleśniowe, marynowane bakłażany.
Czy ktoś lubi jeszcze śledzie?
Ochota na śledzie przyszła zupełnie znienacka. Nie miewałam zachcianek ciążowych w tym stylu, nie pamiętam, bym kiedykolwiek spojrzała na te ryby przychylnym okiem. Ot, zagrycha do wódki, a do wódki nie mam w domu nawet kieliszków. Może powinnam?
Nie mogłam zasnąć i snułam w myślach niekończący się monolog na temat hiszpańskich tapas. Ci to mają! – pomyślałam. A potem przypomniałam sobie o tych wszystkich zakąskach i przekąskach, które pewnego dnia stały się bardzo démodé, pojawiły się zamiast nich przystawki, wędzone łososie i węgorze, elegancki międzynarodowy misz-masz.
Więc pomyślałam, że przypomnę sobie, jak to wszystko smakuje. Retro jest dziś w modzie, prawda?
Kilo śledzi 9 zł. Podejrzanie tanio, ale próbuję.