Jechać czy nie jechać? pytam siebie, kiedy nadchodzi wtorek, a lodówka świeci pustkami. Weekendy to u nas zwykle czyszczenie wszystkich kuchennych zapasów. Patrzę na wazon lekko podsuszonych tulipanów i decyduję: jechać, kwiaty to przecież podstawa naszej egzystencji.
Pod Halą Mirowską, pustawą zwykle we wtorkowe przedpołudnia, przemykam między stoiskami i odwiedzam swoich ulubionych sprzedawców.
O tej porze roku kuszą truskawki – od ośmiu złotych za kilogram, po 40 za „węgierskie”. Pierwsze szparagi, młode, delikatne rzodkiewki. Nie robię już zapasów w razie wojny, kupuję na teraz i jutro. I wracam do domu. Przednówek kusi mizerią ze słodką śmietaną, młodymi ziemniakami z koperkiem i łyżką masła. I botwiną, która za chwilę będzie taka, jak trzeba, by zrobić z niej chłodnik.
Tymczasem dawno nie było u nas hummusu. Tym razem zamiast świeżego czosnku, który sprawia, że można zionąć ogniem, użyłam pieczonego. Dodałam też odrobinę paprykowej pasty – harissy. Klasyk, ale warto o nim pamiętać 🙂
Hummus z pieczonym czosnkiem i harissą
Składniki
- 250 g ugotowanej ciecierzycy (należy zostawić trochę wody)
- 2-3 ząbki upieczonego czosnku (główki czosnku piekę ok. 30-40 min w temp 210 st C) lub 1 ząbek świeżego czosnku
- 2 łyżeczki harissy
- 100 g sezamowej pasty tahini
- 8 łyżek oliwy z oliwek
- opcjonalnie: 1/2 łyżeczki soli
- 2-3 łyżki świeżo wyciśniętego soku z cytryny
- do podania: mielona papryka w proszku, listki świeżej mięty, oliwa z oliwek
Przepis
Wszystkie składniki dokładnie miksuję, dodając stopniowo trochę wody z gotowania ciecierzycy (dodaję tyle, by uzyskać odpowiednią konsystencję hummusu). Idealny hummus to taki, który ma najmniej grudek.
Przekładam go na talerze, posypuję dodatkami i podaję z chlebem na zakwasie.
Smacznego!