Pamiętam jak dziś popołudnia, kiedy szłam do lokalnej biblioteki po kolejne tomy obłożone szarym papierem. Czytałam wszystko po kolei, z każdym kolejnym rokiem rosła ilość regałów zawierających odpowiednie dla mojego wieku książki.
Pamiętam wczesne i późne popołudnia, kiedy przysiadałam na ławce przy trzepaku, przeglądając kilka stron. Miałam wrażenie, że przede mną TYLE czasu.
Na szklanej tafli stołu rozkładałam lektury, skrawki gazet, którymi zaznaczałam ulubione fragmenty.
Notatniki, w których zapisywałam tytuły.
W telewizji nie było nic ciekawego. Albo prawie nic. Jeśli było, trwało zaledwie tyle, by zjeść obiad albo pójść do kiosku po Express Wieczorny dla dziadka (przy okazji kupując sobie w nagrodę jakiś wyjątkowo piękny kioskowy gadżet lub los na loterię).
Nim się obejrzałam, kultura czytania zamieniła się w kulturę klikania. Czytałam dokumenty, artykuły, sprawozdania, książki akademickie. Umiejętność czytania została wykorzystana do pracy, nie dla przyjemności. Na czytanie dla przyjemności było mało czasu a bywało, że wcale.
Pamiętam, jak odkładałam pieniądze i kupowałam kolejne książki. Był czas, że wydawało mi się, że wychwytuję każdą nowość, widzę wszystko. Później rynek został zalany mniej lub bardziej udanymi tłumaczeniami. Książkami do pociągu, książkami dla chwilowej rozrywki. Im szybciej, tym lepiej.
Zatęskniłam za prawdziwymi, dobrze napisanymi książkami, gdzie zdania płyną gładkim rytmem. Wtedy odgrzebałam stare lektury, zostawione w rodzinnym domu.
Dziś trudniej jest do księgarni po prostu wpaść po książkę. Potrzeba więcej czasu, bo recenzje nie zawsze gwarantują to, czego się spodziewaliśmy.
Dziś tyle mamy do zrobienia, że powolne czytanie pięknych zdań wydaje się stratą czasu. Ale ja znalazłam takie piękne zdania, które warto przeczytać jesienią, zamiast klikania.
W moim domu bez telewizora (już zapomniałam, dlaczego nie chcę go mieć), każde z nas, w innym kącie, ze swoją własną książką. Jesienią stosy tych książek leżą wszędzie.
A te, które wyjątkowo przypadły mi ostatnio do gustu to:
20 lat nowej Polski w reportażach według Mariusza Szczygła
Bardzo cenię warsztat Mariusza Szczygła i jego reportaże. Jest mi bliskie jego postrzeganie świata, zwracanie uwagi na szczegół i drugiego człowieka.
To duża, pokaźna książka. Jeśli potrzebujemy czegoś lżejszego, również w przenośnym znaczeniu tego słowa, polecam malutką książeczkę Mariusza Szczygła pt. „Kaprysik”. O kobietach. Z czułością.
Ostatnio ktoś polecił mi książkę Grażyny Plebanek „Nielegalne związki”. Początkowo podeszłam do niej z entuzjazmem, ale w trakcie czytania znużyła mnie. Nie odnalazłam w niej zapowiadanego „męskiego” podejścia do spraw damsko-męskich. Postaci były schematyczne do bólu: atrakcyjna lecz nudna żona i piękna kochanka w czerwonej (a jakże) sukience.
Zawsze, kiedy chcę sobie przypomnieć, czym jest tak zwane „męskie podejście” w pisaniu o miłości, sięgam do książek Henry’ego Millera. Jedną z moich ulubionych jest Kur Zapiał. To mocna, konkretna literatura, żywy język, wartka narracja. Nie brak mu zagubienia i czułości, ale pisał o niej zawsze sprawnie, ciekawie i zdecydowanie po męsku.