Niezapomniany tekst z „Dnia świra” zawsze chodzi mi po głowie, kiedy słyszę „brioszki”.
Nie inaczej było i tym razem.
Ale te brioszki są na sto procent lepsze niż te filmowe, ze sklepu, schowane w siatce na zakupy.
Wszelkie maślane bułeczki: brioszki czy buchty, idealne do filiżanki kawy, smaczne do przegryzania w samochodzie. Kiedy piekę, zabieram ze sobą i zjadam po drodze.
Cały dzień spędziłam w Łazienkach, wiewiórki łasiły się do rąk, myszy przebiegały w poprzek alejek. Grupa ciemnoskórych turystów nieświadoma faktu, że w Łazienkach nie wolno deptać trawników, na jednym z nich chciała urządzić piknik. Też bym chciała!
Każdego lata uświadamiam sobie upływ czasu, patrzę jak dzieci z zupełnie małych, stają się niezależne, mające swoje sprawy, swoich przyjaciół i marzenia. Ale tego lata jest mi z tym jakoś po drodze.
Próbowałam czytać „Kuchnię Franceski”(autor: Peter Pezzelli), ale skończyło się na podkreślaniu na czerwono słów śnieg, odśnieżył, śnieżne zaspy, zasypał nas biały puch. Autor wpisywał je chyba na akord.
Rany! To bez wątpienia najgorsza książka, jaką kiedykolwiek przygotowałam sobie na wakacje. I niestety okazuje się, że już nie wystarczy kierować się renomą wydawnictwa. Za to osładzam sobie wieczorny czas wywiadem-rzeką z Tomaszem Stańko. Tym razem jest o czym czytać, o takim śniegu ani słowa.
Dzisiejsze bułeczki piekłam w mini-keksówkach – to malutkie foremki o wymiarach 6×10 cm. Jeśli ich nie mamy, spokojnie możemy uformować okrągłe lub podłużne bułeczki nadziewane czekoladą. Będą smakować równie dobrze.
Ciasto zawiera mniej masła niż w tradycyjnych brioche, dzięki czemu krócej rośnie i trudniej o niepowodzenie.
Przy okazji polecam Wam pyszne buchty z węgierkami lub staropolskie z powidłami.