Dziś zamieniam cebulę w złoto. Zdejmuję cebulowe sukienki, potem posiekam cebulę w piórka, przy okazji sobie popłaczę, potem rach ciach do garnka z masłem i oliwą. Podchodzę, mieszam, a dom wypełnia cebulowo-maślana woń, która będzie się w nim unosić jeszcze ze dwa dni… Tiaaa. Mimo to muszę przyznać, że zupa cebulowa należy do moich ulubionych zup. Uwielbiam. I za każdym razem, kiedy ją gotuję, myślę o tym, jak wspaniałe są dania robione prawie z niczego. Z pospolitych warzyw, które pod wpływem temperatury i masła zamieniają się w coś tak dobrego, kojącego i pożywnego. Zup cebulowych ugotowałam już całkiem sporo. Kiedyś chętnie próbowałam wciąż nowych i nowych przepisów, by na końcu uznać, że podstawą każdej udanej cebulowej, jest po pierwsze dobrze skarmelizowana, mięciutka cebula. Mięciutka a nie sucha lub spalona. Nikt mnie nie przekona, że na ledwie zeszklonej cebuli wyjdzie coś dobrego. Oj nie. Po drugie rosół. Wiem, że niektórzy robią i na wodzie, ale dla mnie musi być na rosole. Ja akurat lubię drobiowy. Muszę przyznać, że od kiedy mam dzieci, rosół gotuję na bieżąco i mam go stale w lodówce, bo to idealna baza do zrobienia od ręki czegoś do jedzenia: np. wystarczy łyżka sosu sojowego, rozbełtane jajko i już mamy szybki rosół „japoński”. Łyżka pasty miso, suszone algi? Mamy zupę miso. Jednym słowem – w moim domu to się sprawdza i chętniej podam moim dzieciom ciepłą zupę niż kanapkę. Zatem cebulowa też jest na rosole. Z jedzeniem cebulowej przez dzieci różnie bywa, umówmy się i bądźmy w tym temacie szczerzy. Robię ją zatem z myślą o nas, dorosłych.
Cebulowa zawsze mi się kojarzy z listopadem. Żeliwny garnek wypełniony gorącą zupą, muzyczka w tle, grzaneczki z serem dochodzą w piekarniku, za oknem wicher dmie, a ja tu z jakąś książeczką lub gazetą pochylam się z łyżką nad talerzem parującej zupy. To mój comfort food. Zdecydowanie.
Ten rok mocno mnie przeczołgał, przyniósł sporo zmartwień i rozczarowań ludźmi, po których nigdy bym się tego nie spodziewała. Z drugiej strony, w przyrodzie podobno musi być równowaga, więc przyszli też i ludzie będący dla mnie źródłem nadziei i wiary w lepsze jutro. Tego się trzymam i patrzę w dal widząc tam migoczące światełko. I, paradoksalnie, znienawidzony przeze mnie listopad, w tym roku jest iście królewski – z mrozem malującym gwiazdki na działkowych roślinach, szczypiącym w nos, kiedy rano wychodzę z psem. Z długimi spacerami i marzeniami. Marzenia może niekoniecznie jakieś długie i skomplikowane, ale jednak.
Zatem wracając do tematu zupy. Dziś prosty przepis. Pamiętajcie – zupa to nie fizyka kwantowa ani nie laboratorium. Można na oko i nawet trzeba. Masz kilo cebuli? Użyj kilo cebuli. Nie masz sera gruyere? Użyj dowolnego, który masz pod ręką. Najgorsze w gotowaniu, to się spinać i szukać dziury w całym.
Dobra zupa cebulowa
Pamiętaj – proporcje są orientacyjne, ale ważne jest to, żeby dobrze skarmelizować cebulę – robimy to na malutkim ogniu, co jakiś czas mieszając, żeby cebula nie przywarła do dna garnka. Nie mieszamy intensywnie i namiętnie, bo nie chodzi nam o to, żeby z cebuli powstała pulpa – mają to być mięciutkie, słodkie cebulowe piórka.
Ja lubię do cebulowej użyć sporej ilości masła, ale spokojnie wystarczą Ci 2-3 łyżki.
Oryginalnie to się grzankę z serem podpieka w zupie np stawiając miseczkę z zupą pod grillem, ale przyznam, że rzadko to robię, bo najczęściej jestem tak głodna, że idę na skróty.
Składniki
- 750-1000 g cebuli (przypominam, że 1000 g to 1 kg ;) )
- 1/4 kostki masła + 3 łyżki oliwy lub oleju roślinnego
- 1 łyżeczka soli morskiej
- 150 ml białego wina
- ok. 1 litra bulionu (ja lubię drobiowy, który gotuję na włoszczyźnie z dodatkiem ziela angielskiego, liści laurowych, białego pieprzu i tymianku)
- kilka gałązek świeżego tymianku – dla mnie to MUST w zupach cebulowych. Zresztą, ja zawsze mam w lodówce pęczek ciętego tymianku.
I grzaneczka:
- bagietka pokrojona na kromki plus starty ser Gruyere (najlepiej, ale jeśli nie masz gruyera, weź inny, który się stopi – ja lubię np. Bursztyn)
Przepis
- Cebulę obierz z łupinek, przekrój na pół i potnij na cienkie piórka.
- W garnku (ja lubię do tego celu używać żeliwnego, który długo trzyma temperaturę), rozpuść 3 łyżki masła i wlej oliwę, następnie wsyp cebulę i sól i karmelizuj 30 – 60 minut. Moim zdaniem 30 minut to absolutne minimum. Im dłużej karmelizujesz, tym cebula będzie słodsza i ciemniejsza, ale pamiętaj – ma być miękka a nie spalona ;) Dodawaj stopniowo resztę masła.
- Dodaj wino, zwiększ ogień i poczekaj, aż wino odparuje. Zajmie to ze 2-3 minuty.
- Podgrzej bulion, dodaj go do cebuli, włóż gałązki tymianku, zagotuj, zmniejsz ogień i gotuj około 20-30 minut. Następnie wyjmij gałązki tymianku, spróbuj zupy i dopraw świeżo mielonym pieprzem (i solą, jeśli uznasz, że jest za mało słone).
- Rozgrzej piekarnik do temp. 200-230 st („ile fabryka dała”) – najlepiej w opcji „grill”. Pokrojone kromki bagietki ułóż w formie do pieczenia, posyp serem, wstaw do piekarnika i poczekaj, aż ser się ładnie stopi. Stopi, ale nie spali. Zajmie to 3-5 minut, w zależności od Twojego piekarnika.
- Zupę wlej do miseczek, na wierzchu ułóż grzaneczkę i smacznego!