Wróciłam z Indii do domu, w którym grała muzyka, a na stole stało polskie śniadanie z białym serem i pomidorem.
Kawą wsypaną do kawiarki, gotową, by postawić ją na gazie.
Za oknem lipy obsypane młodymi liśćmi, które potrzebowały tygodnia, by oddzielić mnie od sąsiadów z naprzeciwka zieloną zasłoną.
Kiedy mnie nie było, pusty lokal u zbiegu dwóch ulic zamienił się w nowy warzywniak zarządzany przez młodego człowieka, któremu się chce.
Jeśli będzie sezon na truskawki, powie pani, ile pani potrzeba na te przetwory, a dostarczę je do domu.
W skrzynce pocztowej zastałam list od pisarki mojego dzieciństwa, którą znają wszystkie dzieci, bez wyjątku. (Pozdrawiam Panią bardzo, bardzo!).
Świat bywa mały.
Świat pełen marzeń do spełnienia.
Żeby nie było zbyt różowo, po powrocie solidnie się rozchorowałam i do kuchni wchodziłam najczęściej po kubek gorącej herbaty albo miskę zupy marchewkowej i wymyślanie nowych dań było ostatnią rzeczą, na jaką miałam siły.
Ale siły znowu wróciły. Nareszcie 🙂
To jest ciężkie, wilgotne ciasto. Moja Mama powiedziałaby, że zakalcowate, ale ja takie uwielbiam. Więc jeśli i Wy lubicie tego typu wypieki, polecam do kubka ciepłego mleka.
Bananowo-czekoladowe z rodzynkami
Smacznego!
O kocie:
właściwie to nie jestem za tym, żeby w każdym poście pokazywać kota. Z drugiej strony pamiętam, jak Joy the Baker zamieszkała z rudym kotem i buszowałam po jej blogu w poszukiwaniu jego nowych zdjęć. Jeśli kota będzie za dużo – dajcie znać. Mogę zapewnić, że nie będzie go więcej niż przepisów 😉