W zalewie tandetnych książek dla dzieci, gdzie rymy są wyłącznie częstochowskie, pojawiają się lektury, napisane dawno temu, a teraz wznowione.
Kilka dni temu znalazłam w księgarni „Osiecka dzieciom”*. Kilka wierszy, trochę opowiadań. Moja córka lubi wiersze, więc wiem, jak trudno jest znaleźć coś rymowanego, jednocześnie mądrego i dobrze napisanego. Gdzie nie będzie wrażenia, że autor nie trudził się, by znaleźć odpowiedni rym, a brał pierwsze z brzegu słowo, które przyszło mu do głowy.
Wyobrażam sobie starego poetę w okularach w rogowej oprawie, który pisze wiersze dla dzieci, a kiedy brakuje mu „tego słowa”, wstaje od biurka, przechadza się po pokoju, drepce w tę i z powrotem. Wygląda przez okno, nakręca stary zegar, później idzie do maleńkiej, ciemnej kuchni i nastawia wodę na (bardzo) mocną herbatę, koniecznie Yunnan.
Stary poeta szuka słów, a ponieważ nie może ich znaleźć, postanawia wypić herbatę, kiedy ostygnie.
Zakłada palto, szalik i zapominając zmienić kapcie na buty, wychodzi do pobliskiego parku z torbą chlebowych okruchów dla ptaków.
– Dzień dobry panie sąsiedzie! – słyszy z naprzeciwka
Dzień dobry, dzień dobry – odpowiada i wraca do domu.
Nie znajduje tego słowa, więc odkłada pracę na jutro.
Agnieszka Osiecka mieszkała niedaleko mojego przedszkola. Wydeptywałyśmy więc te same ścieżki, fizycznie blisko, odległe od siebie o pokolenia.
Wiem, jak pachnie Saska Kępa w maju. Wiem, jak wygląda jesienią.
Nietrudno mi sobie wyobrazić poetkę, kiedy tworzyła, zainspirowana chwilą i miłością do kogoś, do kogo mogła jedynie pisywać długie listy. Lubię jej trafne spostrzeżenia, sięganie po wydarzenia będące tuż pod ręką, bez grzebania w filozoficznych rozważaniach.
Mam taką teorię, że dzieci, bezpośrednie w swych opiniach, rzadko się mylą w kwestii: dobre – słabe. Ta sukienka jest brzydka. Ta piosenka ładna. Dzieci, czułe na harmonię, rytm, proste piękno, wybierają muzykę ludową. Moje wybiera.
Planowałam przeczytać na dobranoc kilka stron z „Osieckiej Dzieciom”, ale skończyło się na kilku rozdziałach.
Na drugi dzień słyszałam prośby o piosenkę o Saskiej Kępie i o gęsiach po wyroku. A wracając ze szkoły, moja córka zapytała mnie: Jak możemy oddać cześć tej poetce, bo jestem jej fanką? Hmn, czy ja wiem?
To utwierdziło mnie w przekonaniu, że Osiecka należy do klasyki polskiej poezji. I umiała rymować jak nikt. Jak ten stary poeta, co szedł na spacer, by znaleźć odpowiednie słowo.
Wiem, że niedawno ukazała się korespondencja między Osiecką i Przyborą. Niestety nie udało mi się jej upolować nim w ekspresowym tempie zniknęła z księgarnianych półek, ale wiem, że pod koniec listopada będzie dodruk. Miejcie oczy szeroko otwarte, to z całą pewnością fajny pomysł na prezent.
A do „Osieckiej Dzieciom” kawałek ciasta bananowo-daktylowego.