Zawsze lubię zaglądać do kuchni innych, postanowiłam więc pokazać Wam fragment mojej, w której nieustannie coś przestawiamy, chowamy, wynosimy, przepakowujemy. Mieszkamy w wynajętym mieszkaniu, nie mogę więc specjalnie poszaleć, ale cieszę się, że kuchnia, z której korzystam jest jasna, prosta i oddzielona od reszty mieszkania.
Mieszkamy w przedwojennej kamienicy, której okna wychodzą na stare, wysokie drzewa, dzięki którym mogę obserwować zmieniające się pory roku. W środku miasta cieszę się tym, że sikorki są tu na tyle odważne, by skubać zostawione im na balkonie jedzenie.
Przeprowadzki ostro dają mi w kość, bo to, czego mam najwięcej, to książki. Zero telewizora, ciężkiego sprzętu, regałów.
Część z kolekcji desek drewnianych, które uwielbiam. Mam słabość do tych, które robi Jarek Berdak z I love nature. U niego kupuję też patery, których już kilka zebrałam. Niektóre z nich oddałam w prezencie bliskim osobom, którym chciałam podarować coś specjalnego.
Jarek jest czarodziejem, czasem spędzamy długie godziny dyskutując o gatunkach drewna: o ich strukturze, trwałości, o tym, czy są miękkie czy chropowate. A czasem upieram się, żeby w końcu zrobił dla mnie deskę ze starej gruszy, o której tyle razy wspominał. Nie ma chyba pomysłu, którego nie potrafiłby zrealizować.
Kiedyś traktowałam deski po macoszemu, myjąc je w zmywarce. Dziś mam więcej respektu dla pracy, którą ktoś wykonał, żebym mogła się nimi cieszyć.
Szeroki parapet wymaga solidnego odmalowania, ale to dopiero wiosną.
Ściana nad stołem, do której przyklejam pocztówki i zdjęcia. Jedna przyjechała ze mną z samotnej podróży po Indiach, jedną dostałam od nieustająco inspirującej mnie, Marty Gessler, dwie z poznańskiej kwiaciarni Kwiaty i Miut, w której najchętniej bym zamieszkała, jedna z cukierni, jedna z książki o szalonych podróżnikach i zdjęcie z plaży.
Lubię świeże kwiaty, najchętniej kupuję je od starszego pana, który sprzedaje je nieopodal mojego domu. Wszystkie rośliny doniczkowe, jakie miałam, rozdałam przed przeprowadzką. Teraz czekamy na wiosnę:)