Dziś przepis na ciasto żony jednego z najbardziej znanych fotografów jedzenia, Davida Loftusa.
Potrafię na pierwszy rzut oka rozpoznać książkę, do której przygotował zdjęcia. Mała głębia ostrości to jego znak rozpoznawczy.
Był pewnie jednym z pierwszych fotografów jedzenia, który przełamał trend na „wszystko ostre do granic możliwości”. To między innymi dzięki niemu skończyła się era zdjęć rodem z niemieckich gazet z lat 80-tych.
Niedawno ukazała się książka Davida Loftusa, w której prezentuje 80 ulubionych dań, w większości pochodzących od szefów kuchni i celebrytów, z którymi współpracował.
Ja nazywam go czasem nadwornym fotografem Jamiego Olivera.
To ciasto… Cóż. Wyjęłam z piekarnika, stygło na blacie. Skubałam je, kiedy było ciepłe.
Potem zmorzył mnie sen. Dryfowałam w poprzednim świecie, śniłam o filiżance espresso.
Kiedy ostygło na dobre, pokroiłam je na grube plastry i zjadłam z musem ze świeżych truskawek.
Wspaniałe.
Intensywne, ciężkie. Może nieodpowiednie na lato, ale kto by się tym przejmował?
Ciasto daktylowo-kawowe Pani Loftus
2 łyżki masła
2 łyżki cukru
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego (zastąpiłam skórką cytrynową)
1 jajko
250 g daktyli, wypestkowanych i pokrojonych
1 łyżeczka sody
250 ml mocnego espresso (to nie może być kawa rozpuszczalna albo kawowa lura 😉
150 g mąki pszennej (użyłam 200 g, bo ciasto wydawało mi się zbyt rzadkie)
ok. 100 g orzechów pecan (nie miałam, dodałam 50 g pestek słonecznika)
Daktyle posypać sodą, zalać kawą i odstawić.
Masło utrzeć z cukrem i wanilią, dodać jajko. Następnie miksując stopniowo wsypać mąkę, wlać daktyle z kawą.
Formę keksową (mała ok. 20×10 cm) wyłożyć papierem do pieczenia.
Przelać ciasto.
Piekarnik nagrzać do 180 st C.
Wstawić ciasto, piec ok. 60 min.
Smacznego!