Są czasem takie dni (jak dziś), kiedy zaglądam piąty raz do lodówki. Drugi do szuflady ze słodyczami (nie ma słodyczy, tylko gorzka czekolada do pieczenia, parę ciasteczek amaretti, zagubione opakowanie tic-tac’ów).
Wyjadam z dna szklanego słoja kilka ostatnich orzechów.
Obieram jabłka.
W takich chwilach lubię zjeść scones.
Scones to takie nie wiadomo co. Trochę bułka. Trochę ciastko. Popularne przede wszystkim w Wielkiej Brytanii. Do herbatki.
Wypróbowałam wiele przepisów. Jedne były za suche, inne bez smaku, jeszcze inne za słodkie. Niektóre z ogromną ilością proszku do pieczenia.
Scones muszą być podane z masłem. Niektórzy mieszają w miseczce miękkie masło z dżemem truskawkowym.
I ja tak robię.
Moje scones są na jogurcie bałkańskim albo na kefirze. Wszystko zależy od tego, co akurat mam w lodówce.
Robi się je błyskawicznie, ponieważ pieką się zaledwie 12 minut.
A potem można wyjść z kuchni i czytać o skandalach bankowych. Albo obyczajowych. Sensacjach. Delegacjach.
Albo zagłębić się w miłej lekturze i chłonąć ją do rana.
Ale o tym jutro.
Dobranoc.
Scones
260 g mąki pszennej
150 g greckiego jogurtu lub jogurtu naturalnego
1 jajko
2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli
70 g zimnego masła, pokrojonego w kostkę
40 g drobnego cukru
garść rodzynek (opcjonalnie)
2-3 łyżki jogurtu do posmarowania bułeczek przed pieczeniem
Mąkę wymieszać z proszkiem. Posiekać z masłem, dodać pozostałe składniki. Wyrobić ciasto łyżką lub mikserem (wystarczą 2-3 minuty).
Na oprószonej mąką stolnicy rozwałkować ciasto na grubość ok. 3 cm. Wykrawać kółka o średnicy 4-5 cm (lub mniejsze, jak kto woli). Wierzch posmarować jogurtem.
Piekarnik nagrzać do 220 st C.
Blachę wyłożyć papierem do pieczenia, ułożyć placuszki.
Wstawić do piekarnika. Piec 12-14 minut.
Smacznego!