Zastanawiam się czasem nad tym, jak w ciągu życia zmieniają nam się smaki. O, na przykład na takie słodycze. Kiedy byłam dzieckiem, szperałam w szafkach, po kieszeniach i szufladach, żeby znaleźć cokolwiek. A jak nie znalazłam, to mogłam sobie chapsnąć łyżeczkę cukru wprost z cukiernicy. Jak będę dorosła, to nakupię sobie TYLE słodyczy, TYYYYLE słodyczy i zjem je sama!
A kiedy dorosłam, okazało się, że z jedzeniem słodyczy jest podobnie jak z posiadaniem zwierzaków (tych też planowałam mieć dużo. Na pewno minimum psa pudelka, perskiego kota koniecznie rudego, duże akwarium, a w nim same neonki, najlepiej tak ze dwieście sztuk). Potrawy, których kiedyś bym nie tknęła, na przykład takie bliny z sałatką śledziową, dziś wzbudzają we mnie dreszczyk emocji.
Jedno jednak pozostaje u mnie niezmienne: Miłość do ziemniaków. Gdybym była rolnikiem, to być może wyspecjalizowałabym się w produkcji kartofli. Codziennie rano robiłabym obchód ziemniaczanego pola i patrzyła, jak rośnie. Ziemniaki, podobnie jak chleb, po prostu mi się nie nudzą. Pamiętam, kiedy byłam mała, lubiłam czerwony, zabielany barszcz, do którego podawało się u nas podsmażone, ugotowane wcześniej ziemniaki koniecznie ze skorupką, mamo! Placki ziemniaczane, babka kartoflana z taką ilością skwarek, że, hmn, dziś mój żołądek na pewno poddałby się po jednym kęsie. Mogłabym tak jeszcze długo wymieniać. Być może z powodu tej ziemniaczanej słabości, żeby zmylić trochę moją rodzinę, która niekoniecznie chciałaby codziennie jeść to samo warzywo, wypracowałam szereg dań udających, że z ziemniakiem mają niewiele wspólnego. No, może na pierwszy rzut oka. Jednym z nich są kotlety ziemniaczane. Można, dla zmyłki, dodać do nich duszony szpinak albo ser fetę, ugniecione warzywa albo soczewicę. Cuda można do nich dodać. Problem tylko w tym, że nim moja rodzina przyjdzie z pracy, przedszkola i szkoły, większość kotletów zostaje skonsumowana przeze mnie. Bo jem już, kiedy je smażę, a potem kiedy już ostygną. No niestety. Z tymi jest podobnie.
Podaję przepis na pół kilo ziemniaków, ale ja zwykle robię z kilograma. Mam dużą rodzinę 😉 Smacznego!
Kotlety ziemniaczano-tuńczykowe (mega łatwe!)
- pół kilograma ugotowanych ziemniaków
- puszka tuńczyka w sosie własnym
- 1 cebula cukrowa, dokładnie posiekana
- 1 jajko
- 2 łyżki natki pietruszki lub innych świeżych ziół drobno posiekanych
- sól i pieprz do smaku
- sok z 1/2 cytryny (lub do smaku)
- do obtoczenia: mąka
- do smażenia: olej roślinny
Składniki
- Ziemniaki przecisnąć przez praskę lub ugnieść dokładnie widelcem tak, żeby nie było grudek.
- Połączyć z odsączonym tuńczykiem, cebulą, jajkiem, natką, doprawić solą, pieprzem i sokiem z cytryny i odstawić do lodówki na godzinę (to ważne, dzięki temu będzie łatwiej formować później kotlety i nie będą się one rozpadać podczas smażenia).
- Z masy formować zgrabne kotlety, obtaczać je w cienkiej warstwie mąki.
- Rozgrzać na patelni olej.
- Smażyć kotlety kilka minut z każdej strony
- Podawać na ciepło lub w temperaturze pokojowej, najlepiej z jakąś jarzynką (tu marynowane buraczki, szpinak baby)
Smacznego!