Na parapecie zostawiliśmy rozpoczętą partię scrabble: NAG SOUY – o tej porze nocy już nic mi to nie mówi.
Telefon zagubiony w nie rozpakowanej torbie z zakupami. Resztki śliwowicy na dnie kieliszka.
Radio w kółko nadaje jedną płytę.
Chowam się w kocu wyjętym z czeluści pawlacza. Otulam się nim jak ciepłym wspomnieniem różowych kwiatów bugenwilli, które łapczywie rwałam ostatniej zimy.
Czytam książkę Nigela Slatera „Tost” i przenoszę się do krainy pieczonych kiełbasek, deserów Nestle, biszkoptowej rolady z różową marmoladą.
Naleśniki. Opis jest tak sugestywny, że mimo późnej pory (czy dla mnie kiedykolwiek jest zbyt późno?), idę do kuchni i smażę stos cienkich placków, które posypuję grubą warstwą cukru.
Lubię jeść przed snem. Czasami.
Ostatnio codziennie coś w nocy piekę, żeby mieć na rano.
Piernik. Wilgotny, delikatnie czekoladowy. Dżem lekko wmieszam do ciasta, żeby później podgrzać grube kromki w tosterze i odłamywać brzegi tuż przy truskawkowej warstwie.
Polecam 🙂
/przepis autorski/